O regeneracji i o tym dlaczego nie zawsze chcę zabierać dzieci w góry

W ostatni weekend wybrałam się z trzema innymi kobietami w góry. Ten wyjazd przytrafił mi się w idealnym momencie. Zaledwie kilka dni wcześniej myślałam o tym, jak bardzo tęsknie za górami w zimie i jaką chęć miałabym się tam wybrać, żeby wędrować w śniegu i podziwiać ośnieżone wzgórza i drzewa. Od miesiąca w mojej rodzinie ciągle któraś córka była chora i w związku z tym spędzałam z nimi czas w domu. Bardzo brakowało mi oddechu i dystansu od ich potrzeb, próśb i troski o nie. I przestrzeni. Okazało się, że kilka osób ze społeczności na drodze certyfikacji trenerskiej akurat planuje taki wyjazd, w najbliższy weekend i to spod Krakowa. Nie mogło być lepiej. Włączyłam się w planowanie i wyjazd przyszedł z ogromną łatwością, za którą często tęsknię. 

Z dbałości o środowisko i o wydłużenie wspólnego czasu połączyłyśmy się w jeden samochód. Spotkanie nie przebiegło tak gładko, bo okazało się, że czekamy na siebie na różnych stacjach paliw. Mimo mojej początkowej frustracji i poddenerwowania z niedogadania, ta pomyłka okazała się korzystna, bo na drugiej stacji, w przeciwieństwie do pierwszej, były wolne miejsca parkingowe do zostawienia samochodu.

Podróż przebiegała raczej radośnie i spokojnie, bez pośpiechu. Mam poczucie, że wszystkie cztery byłyśmy uważne na swoje potrzeby i starałyśmy się uwzględniać się nawzajem. Czasem czekając na siebie, zwalniając tempa w wędrówce, a czasem rozdzielając się, żeby móc podążyć za tymi potrzebami, które najbardziej wołały o zaspokojenie. Podczas wędrówki nasycałam się widokami, oddychałam przestrzenią i jednocześnie zastanawiałam się jak włączyć moje dzieci w to, co kocham. Mieliśmy kilka podejść do zabrania dziewczynek w góry. Przy bardziej sprzyjającej pogodzie całkiem im się podobało, natomiast jesienne klimaty lekkiego chłodu i błota włączały całą lawinę nóżkibolądalekojeszcze zimnojestemzmęczonawracajmy, która skutecznie zniechęciła nas do planowania wspólnych wypraw.

Podczas tego kobiecego wypadu, w którym też sporo rozmawiałyśmy o potrzebach, uświadomiłam sobie, że góry w mojej głowie są silnie powiązane z regeneracją, odpoczynkiem, przestrzenią. Kiedy więc w takim kontekście myślę o zabraniu tam dzieci nijak mi się to nie spina. Uważność na ich emocje i potrzeby to to, co robię na co dzień i co sprawia, że potrzebuję odpocząć. Zastanawiałam się więc jak to połączyć – regenerację i zaszczepianie miłości do górskich wędrówek w dzieciach. Moim odkryciem było, że potrzebuję odkleić od siebie te dwie rzeczy – góry i regenerację. 

Kiedy potrzebuję odpoczynku nie chcę zabierać dzieci w góry, przynajmniej nie na ich obecnym etapie rozwoju. Wtedy chcę skupić się na sobie, swoich potrzebach i emocjach. Natomiast kiedy chcę zabrać dzieci w góry potrzebuję najpierw zadbać o odpowiedni poziom regeneracji. Żeby mogły naprawdę dobrze poczuć się w górach, z moim wsparciem i zrozumieniem dla tego, że mogą być zmęczone, może być im zimno, mogą potrzebować odpoczynku, przekąski albo picia co pięć minut, mogą jeszcze nie być na etapie gotowości na spokojne znoszenie trudów wędrówki z myślą o pięknym widoku, który czeka na szczycie. Nagle stało się dla mnie jasne, że to są dwa zupełnie różne wyjazdy, które wymagają innego przygotowania i nastawienia. Uświadomienie sobie tego przyniosło mi ulgę i chęć do podejmowania kolejnych prób zakochania dziewczynek w górach.

Zima to czas, w którym nasze ciało woła zwolnij, otul się, zadbaj o siebie. Jeśli chcesz doświadczyć takiej regeneracji tylko dla siebie lub z całą rodziną w empatycznej przestrzeni spójrz na zimową ofertę Leance – znajdziesz tam m.in. spotkania grupy praktykującej i zimowy wyjazd rodzinny.

A Ty jakie masz podejście do regeneracji? Czy jest sklejona w Twojej głowie z czymś co utrudnia czasem jej realizację?

 

Autorka tekstu: Gosia Piotrowska
Facebook
LinkedIn
Email
WhatsApp