Jeszcze tylko… czyli kilka słów o wytrzymywaniu

Jeszcze tylko…czyli kilka słów o wytrzymywaniu

 

Jeszcze tylko miesiąc i będą wakacje. Jeszcze tylko 20 minut i idziemy na lody. Jeszcze tylko 5 sekund i koniec wiercenia. Jeszcze tylko godzina i sobie pójdą. W wielu sytuacjach uczymy się wytrzymywania napięcia, bólu, zniecierpliwienia i czasem ta umiejętność się przydaje, bo korzystniej dla zdrowia jest wytrzymać do końca wizyty u dentysty zamiast wychodzić w trakcie z rozwierconym zębem, często też różne rzeczy czy wydarzenia dzieją się w określonym czasie i nie możemy ich przyspieszyć, konieczne jest więc czekanie. 

 

Czasem jednak nasze wytrzymywanie prowadzi tylko do gromadzenia się napięcia, aż w końcu nie możemy go już w sobie pomieścić, więc wylewa się w niespodziewanym momencie czy zaskakującej formie. Zaczęłam bardziej zauważać te momenty kiedy odruchowo wchodzę w stan wytrzymywania po ćwiczeniu, którego doświadczyłam podczas pierwszego zjazdu Studium MediacjiLeance. Prowadzące – Magda BarańskaMarta Kułaga, zaprosiły uczestników do pracy w trójkach, zadaniem osoby, która wcielała się w rolę mediatora było zauważanie własnych oznak napięcia i dyskomfortu i przerywanie ćwiczenia w celu otrzymania empatii. Dużo przestrzeni i ulgi wniosła mi też informacja od  trenerek, że może być tak, że już sama myśl o ćwiczeniu wywołuje napięcie i warto wtedy zacząć od empatii dla siebie. Im wcześniej zauważymy u siebie oznaki napięcia tym łatwiej będzie się tym napięciem zaopiekować i je obniżyć. Wytrzymywanie natomiast będzie prowadziło do zwiększania się dyskomfortu i utrudniało skupienie się na mediacji i pozostawanie uważnym na to, co się dzieje w procesie, a tym samym jego skuteczne wspieranie. 

 

Od tamtego warsztatu rozpoznaję objawy wytrzymywania i jego konsekwencje w różnych sytuacjach życiowych i zastanawiam się, co wpływa na wykształcenie się tego nawyku. Myślę, że niektóre zdania usłyszane w dzieciństwie mogą predestynować nas do wchodzenia w wytrzymywanie, np. “Nieładnie jest zwracać innym uwagę”, “No już nie płacz, nic się nie stało”, “Chłopaki nie płaczą”, “Złość piękności szkodzi”, ”Nie ma co się denerwować”, “Trzeba być miłym i grzecznym”, “Nie krzycz, co ludzie pomyślą/powiedzą?”, “Nie rób problemu”. We wszystkich usłyszanych zdaniach, które wyrażały, że to, co czujesz jest nieadekwatne, niezrozumiałe, nieakceptowane lub mniej ważne niż to, co pomyślą i poczują inni widzę potencjał do wykształcenia w nas odruchu wytrzymywania. 

 

Kiedy wytrzymujemy możemy się wydawać silni i nawet być chwaleni przez innych za radzenie sobie i (samo)dzielność. Ale wtedy jeszcze trudniej jest wyjść z tego nawyku i poprosić o pomoc i wsparcie. Na jednym ze spotkań polskiej grupy Certyfikacji NVC w Społeczności byłam w dużym dyskomforcie. Od rana pobolewała mnie głowa, różnorodne dźwięki i bodźce docierały do mnie ze zwiększoną intensywnością, potrzebowałam przestrzeni fizycznej (a było nas sporo i siedzieliśmy tuż obok siebie) i łatwości. Zamiast jednak od razu powiedzieć, poprosić lub samej zadbać o to by na przykład móc siedzieć tak, aby nie doświadczać przypadkowego dotyku, wycofać się trochę, lub po prostu pójść na spacer żeby odetchnąć – wytrzymywałam. Wytrzymywałam, bo sama myśl o wniesieniu siebie, swojego stanu, swoich potrzeb, swojej (nad)wrażliwości do trzydziestoosobowej grupy dokładała mi jeszcze napięcia. Wytrzymywałam tak przez kilka godzin, aż w końcu w popłochu poszukiwałam przestrzeni, żeby być trochę dalej ale nadal uczestniczyć w tym co się działo. Nie znalazłam, więc wybiegłam na trawnik obok budynku, kucnęłam i zaniosłam się płaczem. Całe to trzymane od rana napięcie, w końcu musiało wypłynąć. Potem dostałam jeszcze empatyczne wsparcie od jednej z uczestniczek, która zmartwiła się moim stanem, poszłam na długi samotny spacer odcinając się od dźwięków miasta ulubioną muzyką w słuchawkach, zjadłam obiad z przyjaciółką, dostając jeszcze trochę empatii i mogłam wrócić w zdecydowanie lepszym stanie do społeczności. 

 

Wytrzymywanie – czyli ignorowanie i ukrywanie swojego dyskomfortu oraz odkładanie zaspokojenia swoich ważnych potrzeb (np. odpoczynku, przestrzeni) na nieokreślone później, może prowadzić do niepohamowanego płaczu – tak jak było w powyższym przykładzie, ale też do wylewania nagromadzonej frustracji w innej formie, która dodatkowo zmniejsza prawdopodobieństwo dostania tego, na czym nam zależy. Kiedy już nam się przeleje sami możemy być zaskoczeni (raczej kiedy emocje opadną niż od razu) tonem i słowami, które wypowiemy lub wykrzyczymy do swoich dzieci, partnera, przypadkowej osoby – na drodze, deptaku, w sklepie, urzędzie, która nieświadomie zrobi coś nie po naszej myśli. Opisując tę zależność zastanawiam się ile (wy)trzymała wczoraj od rana kobieta, która wylała na mnie swoją frustrację na miejskiej ławeczce, a ile ta która krzyczała na mnie zza kierownicy swojego samochodu.

 

Bardzo długie wytrzymywanie intensywnego, gromadzącego się napięcia może też wywoływać autodestrukcyjne myśli i zachowania, w tym samobójcze – napędzane przez myśli o tym, że skoro nikt nie widzi jak mi trudno i nie zaspokaja moich potrzeb to jestem nieważna i moje życie nie ma znaczenia. 

 

Widzę zdecydowaną różnicę między opiekowaniem się swoim napięciem i dyskomfortem kiedy ono dopiero kiełkuje, niż wtedy gdy urosło do takich rozmiarów, że przestaje się we mnie mieścić. Nie chcę być dzielna, nie chcę wytrzymywać – chcę rozpoznawać pierwsze sygnały i szukać możliwości wsparcia w sobie i innych ludziach. 

A Ty? 

Jeśli zainteresowało Cię Studium Mediacji to więcej informacji o nim znajdziesz tutaj.

Autorka tekstu: Gosia Piotrowska
Facebook
LinkedIn
Telegram
WhatsApp
Email